Natalia Wilk (Ona/jej). Jej solo ze spektaklu dyplomowego na Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu Swan lake w choreografii Idana Cohena oparte było na dialogu pomiędzy tym, co w wyglądzie fizycznym uznawane jest za kobiece, a co za męskie. Najbardziej zapamiętałem niesamowicie umięśnione bicepsy. W trakcie rozmowy powiedziała mi, że to właśnie one sprawiły, że zajęła się tańcem. Pamiętam również jej rewelacyjny wykład o historii filmów tańca podczas Festiwalu i Ogólnopolskich Warsztatów Tańca Współczesnego  Na Bosaka w Połczynie-Zdroju. Wtedy również poprowadziła zajęcia z wodnych praktyk somatycznych. Kto śledzi Natalię, wie, że pod wodą spędzą pewnie każdą możliwą chwilę. Powiedz jej gdzie mieszkasz, a ona powie Ci, jaki masz basen w okolicy. Jej wiedza jest ogromna, a zainteresowania bardzo szerokie, co czyni z niej bardzo interesującą rozmówczynię. Sportowa przeszłość Natalii, proces studiowania, życie w Berlinie oraz ogromna pasja do wody stały się wiodącymi tematami naszego spotkania.

Wersja do druku

Udostępnij

O tym, jak sport przekształcił się w taniec

Moja polonistka z liceum miała zwyczaj dawania nam biletów na spektakle odbywające się na Śląsku. Mnie, około 2007 roku, trafił się bilet na spektakl Zobaczyć świat w ziarnku piasku Śląskiego Teatru Tańca (, w którym tańczyły Sylwia Hefczyńska-Lewandowska oraz Korina Kordova. Moją uwagę przykuły ich umięśnione ręce. Były podobne do moich – z dużym bicepsem, który u mnie wyrzeźbiły lata treningu pływackiego. Nigdy mi się nie podobały moje ręce, a oglądając spektakl pomyślałam, że tu by pasowały, że może taniec to coś dla mnie. Zaczęłam chodzić na zajęcia do Koriny oraz innych tancerzy ŚTT. Mimo iż wcześniej jako dziecko chodziłam na różne zajęcia taneczne, to właśnie ten spektakl był dla mnie przełomowym momentem.

O studiowaniu

Gdy skończyłam liceum w 2008 roku, nie wiedziałam o możliwości studiowania tańca w Polsce. Nie miałam też na tyle odwagi, żeby wyjechać za granicę w tym celu. Szukałam czegoś blisko, na Śląsku. Bardzo lubiłam pisać, byłam dobra z języka polskiego. Zaczęłam studiować kulturoznawstwo i politologię. Siostra doradziła mi, że ten drugi kierunek jest bardziej „prestiżowy”, więc ostatecznie zostałam na nim. Kiedy byłam na drugim roku politologii, do Bytomiu przeniósł się z Krakowa Wydział Teatru Tańca ówczesnej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej [obecnie: Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego – przyp. red.). Postanowiłam dać temu szansę. Wydawało mi się, że studia taneczne to idealne połączenie moich zainteresowań humanistycznych (chęć opowiadania, tworzenia narracji, analizy intelektualnej) ze sportem.

Od szóstego roku życia trenowałam pływanie, początkowo w Uczniowskim Klubie Sportowym WODNIK w Siemianowicach Śląskich, później w klasie sportowej w gimnazjum, brałam udział w mistrzostwach Polski. To pomogło mi w tańcu. Pływanie jest sportem, w którym używa się wszystkich mięśni jednocześnie. Dodatkowo intensywnie trenowałam na ściance wspinaczkowej, dużo grałam w siatkówkę, byłam sportową ratowniczką WOPR. To wszystko sprawiło, że zyskałam sporą świadomość ciała i przestrzeni. Sport uczył mnie, jak pracować mięśniami, czy jak używać stawów, by na przykład wyżej skoczyć, albo sięgnąć dalej w przestrzeń. Oczywiście sport pomógł mi też wydolnościowo i zbudował dobrą kondycję. Mam wrażenie, że to dobrze przygotowało mnie do studiów na Wydziale Teatru Tańca, gdzie ciało musiało mieć ogrom siły, by radzić sobie z napiętym planem pracy i bardzo obciążającą techniką ruchu. Często się śmieję, że przez doświadczenie sportowe i budowę ciała nie potrafię tańczyć nic innego niż taniec współczesny i nigdy nie wpisałabym się na przykład w kanony tańca klasycznego.

O Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu

Studia w Bytomiu pokazały mi jednak, czym na pewno nie jestem zainteresowana w tańcu. Proponowana na uczelni polska technika tańca współczesnego nie była dla mnie. Najciekawszymi zajęciami były te, prowadzone przez Iwonę Olszowską, bazujące na praktykach somatycznych i Body-Mind Centering®. Ta wiedza mocno rezonuje we mnie w obecnej praktyce tańca w wodzie. Bardzo doceniałam dyscyplinę wynikającą z planu zajęć, zróżnicowany program studiów, zajęcia aktorskie. Niestety doświadczyłam również złych sytuacji. Pamiętam zajęcia, podczas których miałam podsunąć pomysł na interpretację jednej ze scen z dramatu Wyrypajewa Taniec Delhi, ale moja propozycja została odrzucona już na wstępie. To nie była jedyna sytuacja, w której czułam, że ktoś podcina mi skrzydła, traktuje z góry, nie wspiera. Po latach jestem zaskoczona, że wytrzymałam na tej uczelni do samego końca, że nie nabrałam pewności siebie, by poszukiwać gdzieś indziej, że nie uznałam, że skoro kocham tańczyć, muszę po prostu znaleźć inne środowisko i warunki rozwoju, inne podejście. Po tych studiach wiem, czym nie jestem zainteresowana, jakie metody pracy mi nie odpowiadają, jak nie chcę być traktowana przez reżyserów. Oczywiście jestem niesamowicie wdzięczna za wszystkie spotkania, które odbyły się w Bytomiu, za możliwość wyjechania do Stanów Zjednoczonych do San Diego State University na wymianę studencką, za nieograniczony dostęp do studia tańca. Wierzę, że na tym polega ważność doświadczenia – pozwolić sobie na stuprocentowe wejście w sytuację, by zrozumieć, że mnie nie kręci.

O tym, jak studia politologiczne wpłynęły na odbiór tańca

 Studia na politologii uwrażliwiły mnie na wiele rzeczy. Gdy idę oglądać spektakl, o ile mi się to jeszcze zdarza, sprawdzam, kim jest twórca, jaką ma historię, skąd pochodzi, kto go wspiera finansowo, jak spektakl, który zobaczę, wpisuje się w aktualne programy ministerialne. Nie analizuję już sceny politycznej tak aktywnie, jak kiedyś, ale krytyczna postawa wciąż mi towarzyszy i wpływa na to, jak podchodzę do tego, co widzę. Próbuje zrozumieć, dlaczego mogę oglądać akurat ten spektakl. To szeroka refleksja nad mechanizmami, które wpływają na sztukę. Mieszkając w Berlinie, zauważyłam na przykład, że rozmowy po spektaklach dotyczą innych kwestii niż te, do których przywykłam. Bierze się pod uwagę to, jakiej płci jest choreograf, jak pokazane są kobiety na scenie, czy spektakl nie utrwala stereotypów na temat płci, czy kulturowych. Spektakli nie analizuje się tylko pod względem treści czy jakości, ale w szerszym, społecznym kontekście. Politologia mnie na to uwrażliwiła, a Berlin o tym przypomniał.

O różnicach w pracy w Polsce i w Niemczech

Pracując w Polsce jako tancerka, nigdy nie czułam się bezpiecznie. Wszystko odbywało się bardzo chaotycznie, zazwyczaj na ostatnią chwilę, umowy musiałam podpisywać na mamę, bo kwestie podatkowe były dla mnie czarną magią. Zawsze trzeba było kombinować, a ja tego nie lubię. Oczywiście Polska ma swój improwizatorski narwany czar, ułańską fantazję i wiele rzeczy wydaje mi się tu bardziej możliwych, niż w zbiurokratyzowanych Niemczech, ale zawsze kosztuje mnie to sporo stresu. Wolę żyć w miejscu, gdzie rozumiem, co się dzieje, system podatkowy jest przejrzysty, jestem w stanie pracować legalnie, mogę wystawiać faktury, nie muszę udowadniać, że praca artystyczna to faktycznie praca i w związku z tym powinnam mieć ubezpieczenie zdrowotne (co więcej, państwo rozumie, że artystów trzeba wspierać, więc oferuje zniżki i dopłaty do ubezpieczenia). To normalność, której w Polsce albo nie zauważyłam, albo nie zrozumiałam, albo po prostu nie było mnie stać, żeby prowadzić działalność gospodarczą, bo nie ma do tego warunków, które byłyby preferencyjne dla artystów. Te realia były dla mnie za trudne. Początki w Berlinie też nie były łatwe, ale widziałam jakąś perspektywę normalizacji.

Isabelle Schad, choreografka, z którą pracowałam przy polskiej wersji Collective Jumps realizowanej przez Art Stations Fundation w Poznaniu, chciała kontynuować współpracę ze mną w Niemczech. Stało się to następnie dla mnie symbolem „idealnej” pracy w sztuce, gdy mam wgląd w umowę z wyprzedzeniem i przed jej podpisaniem, wiem jakie będzie wynagrodzenie, a harmonogram prób i spektakli znam zazwyczaj na pół roku przed rozpoczęciem pracy. Oczywiste  jest też, że mam zwracane koszty dojazdu oraz zapewnione diety, jeśli występuję w mieście innym niż Berlin. Ta dobra organizacja pozwala mi się nie martwić kwestiami bytowymi czy organizacyjnymi, a skupić na pracy artystycznej, na kreacji. Isabelle tworzy przestrzeń dla tancerzy, artystów światła czy dźwięku, by mogli się wypowiedzieć. Gdy przy jednej z produkcji w grupie pojawił się konflikt, do rozmów zaproszony został mediator! Uważam, że jest to wspaniały przykład i życzę każdemu takich warunków pracy i poczucia docenienia.

Zamieszkałam w Berlinie i tu rozliczam się z podatków. W zeszłym roku spróbowałam jednak wrócić do Polski i rozpoczęłam pracę w DeepSpot Poland – najgłębszym basenie w Europie (45,4m głębokości). Dawałam sobie rok, ale po siedmiu miesiącach zrezygnowałam. Moja misja w tym miejscu się wyczerpała, skorzystałam i dałam mu, ile moglam, ale moje zasoby energetyczne, fizyczne i cierpliwości się wyczerpały. Czułam wypalenie. Wróciłam do Niemiec, uczę freedivingu w akwenach otwartych w sezonie letnim i wracam do DeepSpot tylko z prywatnymi klientami lub towarzysko.

O freedivingu

W 2015 roku zostałam skontaktowana z Sashą Bezrodnovą i Marianem Blanco, parą zajmującą się  researchem w Egipcie wokół tematu tańca w wodzie. To wydało mi się niesamowicie interesujące. Wydałam wszystkie oszczędności, żeby tam polecieć i wynająć mieszkanie w Dahab na Półwyspie Synaj. Na miejscu okazało się, że uczestniczy researchu byli po kursie freedivingu, czyli nurkowania bez butli z powietrzem, na wstrzymanym oddechu. Mnie wtedy na taki kurs nie było stać. Pływacka historia dawała mi sporo pewności siebie w wodzie i to faktycznie pomogło w tanecznych zanurzeniach. W Egipcie do już istniejącej miłości do wody dołączył cały świat podwodnej natury. Zakochałam się w rafie kolorowej, podwodnej faunie, w tym mikrokosmosie. Zakochałam się w tym bardziej niż w tańcu. Wtedy postanowiłam, że chcę, aby moje życie było związane z wodą. Od wtedy wszystko to, co zarabiałam, wydawałam na kursy. Zaczęłam od scuba-divingu, czyli nurkowania ze sprzętem, bo chciałam być pod wodą i oglądać rybki, żółwie i rafę jak najdłużej. W 2019 jednak wróciłam do free – ukończyłam kurs freedivingu na Filipinach, a po roku w Indonezji na Nusa Penida kolejny stopień oraz zostałam instruktorką.

O połączeniu tańca z wodą

Oczywiście nigdy nie przestałam tańczyć, szukałam swojej drogi do połączenia tańca z wodą. Zajęłam się Watsu – terapią i masażem w wodzie. To skierowało mnie w stronę myślenia o komunikacji niewerbalnej, bycia zanurzonym razem z drugim człowiekiem, bycia z samym sobą. To tematy, które są obecne w tańcu, a wróciły do mnie w innej przestrzeni. Freediving, gdy uprawiasz go sportowo, ma swoje ramy, zasady. Taniec daje jednak, moim zdaniem, największą wolność spośród rzeczy, które można robić w wodzie. Nie muszę nurkować głęboko, nie muszę trzymać się procedur. Oczywiście jestem ograniczona długością mojego oddechu, a każdy ruch w wodzie ma swoje tlenowe konsekwencje, ale badanie tych granic sprawia mi dziką radość.

Woda może dać tancerzom i tancerkom przede wszystkim rozluźnienie. Sama często czuję na sobie presję, przymus robienia, który woda szybko weryfikuje. Z wodą nie da się mocować, a jeśli się próbuje, przynosi to raczej przykre odkrycia. Próba siłowego wykonywania ruchu powoduje, że szybko się męczysz, mięśnie spalają dużo tlenu, a to skróci czas pobytu pod wodą. W tych warunkach wszystko jest wolniejsze, trzeba czekać, pozwolić wodzie przejąć ruch. Wymagane jest rozluźnienie, zrelaksowanie, pasywność. Zaufania do siebie, do swojego ciała. W wodzie mimowolnie wytwarza się przestrzeń na obserwację i słuchanie siebie. Woda pomaga w refleksji nad nieaktywnością, która w obliczu kultu rozwoju osobistego i propagandy sukcesu oraz „tworzenia siebie” w social mediach wydaje mi się czymś niezwykle cennym. Ma też moc uwalniania emocjonalnego napięcia. W branży, w której pracujemy ciałem, nawigowanym przez emocje, woda może uspokoić, stworzyć przestrzeń na ich zaistnienie. To z jednej strony wpływa na sam taniec, ale, co może bardziej istotne, na nas samych, styl życia, podejście do siebie i otaczającego środowiska. Gdy studiowałam, wydawało mi się, że muszę dużo tańczyć, trenować i być zdyscyplinowana. Teraz bardziej doceniam energię, którą wnosi się na próby. Czuję, że ma to większy wpływ na jakość pracy niż doskonała technika.

O przestrzeni zawodowej

Pola, na jakich mogę pracować jako tancerka i freediverka, są całkiem szerokie .Prowadzę zajęcia z tańca pod wodą, z wodnych praktyk somatycznych, uczę freedivingu. Udzielam również masaży Watsu. Współpracuję komercyjnie przy podwodnych sesjach fotograficznych i filmowych. Staram się stwarzać rynek pracy dla siebie – tworzę swoje projekty, nagrywam filmy (publikuje je na kanale YouTube i Instagramie). Występuję też w teledyskach, byłam dublerką i kaskaderką podwodną.  Marzy mi się jeszcze podwodny spektakl, w którym  na scenie jest akwarium (jak w Cirque du Soleil)[1], albo spektakl w basenie. Od samego początku mojego zainteresowania tym tematem zadaję sobie pytanie, jak do tego, co robię, mogę zaprosić publiczność? Video – mimo iż realizacja filmów podwodnych na wysokim poziomie nie jest łatwa – na ten moment wydaje mi się najprostszym i najłatwiejszym do rozpowszechnienia środkiem wyrazu. Marzy mi się jednak, by zaprosić publiczność do wody, stworzyć spektakl, w którym można pływać wokół wykonawców, bądź oglądać ich zza szyby. Realizacja takiej produkcji jest niesamowicie trudna, ale wiem, że warta starań! Jeśli ktoś z czytających ten wywiad może przyczynić się do jej realizacji – zapraszam do kontaktu!

Wysłuchał, wypytał, zanotował zapisał oraz sfotografował Dominik Więcek. Zdjęcia wykonano na terenie basenu Deepspot Poland w Mszczonowie.

Dominik Więcek miał możliwość wzięcia udziału w warsztatach tańca pod wodą prowadzonych przez Natalię Wilk w ramach projektu Sport – przez pryzmat tańca. Projekt jest realizowany w ramach stypendium artystycznego m.st. Warszawy.

[1] To rozwiązanie pojawiło się już na polskim gruncie, choć w bardziej kameralnej formie, w spektaklu Pauliny Święcańskiej Surogaci, wyprodukowanym przez Fundację Ciało/Umysł (2020). Z kolei jednym z najbardziej spektakularnych przykładów w choreografii światowej jest inscenizacja Dydony i Eneasza Sashy Waltz (2005), w której artystka ustawiła na scenie wielkie akwarium. Odbywa się w nim znacząca część sekwencji tanecznych spektaklu, co znakomicie współgra z narracją barokowej opery: „Pomysł Sashy Waltz na zaaranżowanie działań ruchowych w wodzie wydaje się nie tylko spektakularny, ale przede wszystkim bardzo celny. Przecież to właśnie woda jest wciąż powracającym żywiołem podczas podróży Eneasza. Skazany na żeglugę po spaleniu Troi, rzadko i tylko z konieczności przerywa on swoją morską wyprawę”. (Anna Królica, Imaginarium Sashy Waltz. Od przestrzeni w stronę muzyki, w: Sasha Waltz, Dydona i Eneasz, „Biblioteka Gazety Wyborczej”, Wydawnictwo AGORA, Warszawa 2010 – przyp. red.

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Natalia Wilk. Fot. Dominik Więcek

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close